Data02.10.200800:00 - 07.10.200823:59

MiejsceBarcelona

KategoriaWyjazdy

Opis wydarzenia

Kielce spowijała mgła. Wyludnione ulice i gdzieniegdzie tylko dające się słyszeć szczekanie psa nadawało miastu upiorny klimat. Tę dziwną ciszę i spokój uśpionej aglomeracji zakłóciło nagle czarne maserati wyłaniające się zza rogu. Przecinało kolejne skrzyżowania niemal bez zwalniania. Miarowo pracujące wycieraczki wylewały litry wody z przedniej szyby samochodu. Kierowca wiedział, że ma wyjątkowe szczęście nie musząc mierzyć się z siłami natury. 400 koni mechanicznych pod maską robiło to za niego. Wreszcie zamajaczyła sylwetka wysokiego wieżowca. Mężczyzna kiwnął strażnikowi i wjechał na podziemny parking. Chwilę jeszcze siedział na swoim miejscu, szukając czegoś w kieszeniach płaszcza. W końcu wyszedł i powolnym krokiem skierował się ku windzie. Jego kroki odbijały się echem od betonowych ścian. Pusty parking przejmował mężczyznę grozą. Z poczuciem ulgi wszedł do windy, która zawiozła go na najwyższe piętro biurowca. Znał je na pamięć. Bordowo-granatowy dywan, grube, mahoniowe drzwi z wyrzeźbionym herbem FCBP i ściany ozdobione pamiątkami związanymi z Barcą budziły w nim radość. Często siadał na jednym z foteli znajdujących się na korytarzu. Atmosfera tego miejsca pozwalała mu się odprężyć. Oglądał zdjęcia, na których stał wśród oficjeli klubu, koszulki umieszczone w gablotach i z nadzieją patrzył w przyszłość. Z zadumy wyrwał go dzwonek sygnalizujący zatrzymanie windy. Ruszył przed siebie. Paląca się jarzeniówka rzucała słabe światło, ledwie tylko zarysowując kontury przedmiotów. Na końcu korytarza zauważył ciemną postać. Wiedział kto to jest. Mimo iż osoba była odwrócona do niego tyłem, doskonale zdawała sobie sprawę z jego obecności. Stanęli obok siebie, obserwując się w swoich odbiciach w zalanych deszczem oknach.
- Udało się - przerwał ciszę mężczyzna w płaszczu.
- Udało.
Usłyszeli za sobą odgłos otwierających się drzwi windy. Mężczyzna, który z niej wyszedł szybkim krokiem zbliżał się do swoich przyjaciół. Wyciągnął rękę.
- Panowie.
Weszli do pokoju. Szklany blat stołu odbijał nikłe światło padające gdzieś zza okna. Dwaj mężczyźni usiedli na czarnych, skórzanych fotelach. Ostatni podszedł do szafki i wyciągnął butelkę Dalmore. Choć sam nie pił, miał bardzo dobrze zaopatrzony barek. Nalał złocisty płyn do dwóch szklanek i podał przyjaciołom.
- Panowie - zaczął - czas na toast. Operację "Atletico" uważam za zakończoną.

 

Dworzec Letni

Pobudki o godzinie 4 nad ranem, całonocne podróże przez pół Polski, koczowanie na dworcu w Poznaniu... Tak. To znak, że kolejna wyprawa pod szyldem 'FCBP On Tour' stała się faktem. Wydawałoby się, że pamiętny mecz z Valencią odbył się nie dalej niż tydzień temu, a znów trzeba było pakować bagaże, by po wielu godzinach i niezliczonych kilometrach kolejny raz przywitać Camp Nou naszym głośnym dopingiem. Październikowa pogoda nie mogła nam w tym przeszkodzić i choć na miejscu zastał nas deszcz, to niemal przez cały wyjazd mogliśmy się cieszyć doskonałą pogodą i bezchmurnym niebem.

 

Pep Ventura

Dzięki bohaterskiej postawie jednego z organizatorów, który zrezygnował z jazdy autokarem i przyleciał do Barcelony dzień wcześniej, by załatwić wszelkie formalności, wszystko było dopięte na ostatni guzik. Zameldowaliśmy się w dobrze znanym z poprzednich wojaży hostelu Barcelona Dream w Badalonie. Położony tuż obok stacji metra i ledwie kilkaset metrów od plaży jest doskonałym miejscem dla wszelkich eskapad w kierunku centrum miasta, jak i nocnych zabaw nad morzem.


Pierwsze kroki każdy z nas skierował jednak pod prysznic, by po kilkudziesięciu godzinach jazdy autokarem poczuć wreszcie odrobinę mydła. Ciepły obiad w pobliskiej restauracji, rzut okiem na rozpiskę metra i zaczęło się zwiedzanie.

 

Drassenes

Punktem na tyle charakterystycznym dla całego miasta, by móc zacząć od niego przygodę z Barceloną jest bez wątpienia La Rambla. Ulica, a w zasadzie deptak, jest turystycznym centrum miasta. Multum straganów, sklepików i mimów tworzy niepowtarzalny klimat tego miejsca. Na każdym kroku spotyka się tam ulicznych grajków, pokazy magików, popisy aktorskie czy piłkarskie. Rambla to jednak nie tylko centrum handlowe, ale też piękne budynki okalające ją z obu stron. Teatr Liceu, Palau Moja, Palau de la Virreina - wszystko to składa się na fantastyczną atmosferę i pozwala poczuć miasto. Głośny i kolorowy bulwar zdaje się ciągnąć w nieskończoność. Oczarowuje i sprawia, że człowiek ma wrażenie uczestniczyć w nieprzerwanym spektaklu pełnym zabawy, śpiewu i tańca.

 

Espanya

Stałym punktem na trasie katalońskich podróży jest oczywiście wieczorny pokaz fontann. Malownicze przedstawienie przyciąga tysiące ludzi, którzy codziennie są świadkami prawdziwych czarów. Ożywiona woda zmienia swoje barwy i tańczy w takt kolejnych melodii. To wystrzeliwuje wysoko pod niebo, to zmienia się w piękną mgłę wypływającą z fontanny niczym bulgocząca lawa. Genialne widowisko wprawia każdego w świetny nastrój i sprawia, że każdy ma siły na kolejny dzień odkrywania tajemnic stolicy Katalonii.

 

Maria Cristina

Te są na pewno potrzebne, gdy człowiek wybiera się na Camp Nou. Wyłaniający się zza drzew majestatyczny stadion sprawia, że serca zaczynają być szybciej. Na ogromny kompleks składają się także Palau Blaugrana (tam rozgrywane są mecze sekcji koszykówki i piłki ręcznej) i FCBotiga, która stała się naszym pierwszym celem. Przy pierwszej wizycie olśniewa wszystkich swoim bordowo-granatowym blaskiem, niezliczoną ilością koszulek, gadżetów, pamiątek i tym wszystkim, czego człowiek nie spodziewa się na miejscu. Dość powiedzieć, że z bogatego asortymentu można sobie wybrać blaugranowe siedziska dla zwierzaków domowych, zabawki dla dzieci, budziki, parasole, skarbonki... Wybór jest naprawdę ogromny. Wspólny rachunek Fan Clubu zawsze opiewa na kilka tysięcy euro.

 

Tuż przy oficjalnym sklepie znajduje się klubowe muzeum. Pozwala dotknąć nie tylko historii Dumy Katalonii. Kupując bilet dostajesz możliwość poznania całego stadionu od środka. Warto zatrzymać się przy mapie, do której przyczepione są piny penyi z całego świata. W trakcie tej wizyty swój znaczek umieścił tam także Fan Club Barca Polska. Od teraz wszyscy mogą się dowiedzieć, że FCB ma wiernych i oddanych kibiców także w naszym kraju. Wędrówki przez kolejne korytarze pełne trofeów i pamiątek to jednak tylko preludium do prawdziwej uczty. Dla zwiedzających dostępne są miejsca dla komentatorów, sale konferencyjne, trzy poziomy trybun, a wreszcie ławki rezerwowych. Wychodzimy tym samym tunelem, którym wybiegają na murawę piłkarze, mijamy ich szatnie i widzimy stopniowo wyłaniające się zza schodów trybuny. Dostrzega się monumentalne rozmiary stadionu. Działająca na wysokich obrotach wyobraźnia tworzy w myślach obraz wypełnionego po brzegi Camp Nou, rozdzieranego śpiewem stu tysięcy kibiców. Gdzieś w głowie kotłują się słowa hymnu, który zagrzewa piłkarzy do gry. Te chwile upojenia warte są wydania wszystkich pieniędzy, a już na pewno marnych dziesięciu euro zostawionych w kasie klubu przy kupnie biletu na tour po Camp Nou.

 

St. Sebastia

Po wyprawie w głąb historii klubu przyszła pora na kolejny etap wędrówki po mieście. Tym razem wykorzystaliśmy do tego taksówkę. Pierwszy raz przyszło nam oglądać Barcelonę z tej perspektywy, ale to nowe doznanie było jak najbardziej pozytywne. Nie tylko ze względu na stosunkowo niewielką cenę, ale i widoki, których mogliśmy być świadkami. Podczas jazdy zwraca się na uwagę na sporo rzeczy, które umykają podczas przemieszczania się metrem. W końcu Barcelona to nie tylko Rambla, Av. Diagonal czy Passeig de Gracia. Wiele zwykłych ulic, przez które przejeżdżaliśmy sprawiało na nas tak samo duże wrażenie jak główne atrakcje turystyczne miasta. Kilkunastominutowa przejażdżka zakończyła się w dzielnicy La Barceloneta, skąd wyruszyliśmy kolejką na zbocze wzgórza Montjuic. Kołyszące się na linach wagoniki wiozły nas ponad portem, ukazując malowniczą perspektywę miasta. Mimo iż tego dnia nie dane nam było wejść na sam szczyt (w końcu mecz ważniejszy), nie czuliśmy się zawiedzeni.

 

Collblanc

Wróciliśmy metrem do hostelu, by po krótkich przygotowaniach wybrać się na mecz. Zanim jednak usłyszeliśmy klubowy hymn, miała miejsce historyczna chwila. Przedstawiciele FCBP spotkali się w Main Office z członkiem zarządu FC Barcelony. Sekretarka gdy tylko usłyszała "Fan Club Barca Polska" z szerokim uśmiechem złapała za słuchawkę, i już po chwili przyszła do nas przedstawicielka Departamentu Penyi o wdzięcznym imieniu Cristina. Pytała się o podróż i wrażenia związane z pobytem w Barcelonie. Po kilku minutach przyszedł pan Xavier Bagues, człowiek, spotkania z którym wyczekiwaliśmy już długo. Weszliśmy do gabinetu, gdzie w towarzystwie jeszcze jednego przedstawiciela FCB odbyliśmy długą rozmowę na temat przeszłości i przyszłości FCBP. Bardzo nas chwalono za działalność. Najlepszym miernikiem naszej postawy jest to, że od pewnego czasu w departamencie mówi się praktycznie tylko polskiej penyi. Były gratulacje, podziw dla pracy, jaką wykonujemy i obietnice wzajemnej współpracy. Po niemal godzinnym spotkaniu wymieniliśmy się prezentami, zrobiliśmy kilka pamiątkowych zdjęć i w niezwykle miłej atmosferze, w której nie zabrakło uśmiechów i żartów pożegnaliśmy się, życząc sobie wzajemnie owocnej pracy.

 

Po kilku minutach byliśmy już na trybunach. Gdy na zegarach wybiła wreszcie upragniona 22:00, na murawę wybiegli gracze FCB witani burzą oklasków i piękną oprawą złożoną z flagowiska i kartoniady. Głośno odśpiewany hymn natchnął naszych piłkarzy do tego stopnia, że już po trzech minutach dwa razy musieliśmy cieszyć się ze zdobytych bramek. Katalońskiej publiczności tylko tego było trzeba do rozpoczęcia fiesty. Gdy po chwili było już 3:0, gromkie "ole!" towarzyszyło każdemu zagraniu naszych piłkarzy. Nawet stracona bramka nie powstrzymała nas od śpiewów, do których ochoczo przyłączała się cała publiczność. Niesieni fantastycznym dopingiem piłkarze FCB strzelili w tej połowie jeszcze dwie bramki, skutecznie studząc rozgrzane głowy zawodników Atletico. W przerwie zawarliśmy kilka znajomości z wyraźnie zachwyconymi naszą postawą Katalończykami. Niestety, mimo iż bardzo byśmy chcieli, nie mogliśmy im obiecać, że będziemy przyjeżdżać co tydzień.

 

Druga połowa to znów głośny doping i fantastyczna gra naszych zawodników. Owacje, jakie dostali schodzący z boiska Eto'o, Messi i Xavi wywołały u każdego gęsią skórkę. Nieustające śpiewy przyniosły efekt w postaci bramki Henry'ego w 73 minucie. Już szósty wybuch radości w tym spotkaniu wprawił wszystkich w jeszcze lepsze humory. Zwieńczeniem tego magicznego spotkania była wielka meksykańska fala, przetaczająca się przez stadion pod koniec spotkania. Z dumą patrzyliśmy, jak kolejne rzędy kibiców wyskakują w górę tworząc wrażenie bordowo-granatowego morza, mającego swój początek... w sektorze FCBP. Wielka feta nie skończyła się oczywiście na trybunach Camp Nou, ale przeniosła się na ulice miasta, gdzie jeszcze długo po meczu dało się słyszeć "Madrid se quema!". Faktycznie. Tamtej nocy Madryt spłonął doszczętnie. Pomeczowa zabawa dotarła aż na plażę w Badalonie, gdzie pośród krzyków i śpiewów Fan Club Barca Polska świętował zwycięstwo ukochanej drużyny. Pobliskie sklepy z pewnością odczuły zwiększone dochody i z niecierpliwością oczekują kolejnego nalotu FCBP na ich asortyment.

 

Av. Tibidabo

Następnego dnia, upojeni jeszcze wczorajszym sukcesem, spora grupa polskich kibiców wybrała się na mecz Regal Barca. Uzbrojeni w nieodłączną flagę zasiedliśmy na trybunach. Po godzinie dobrej zabawy i zwycięstwie naszych koszykarzy nad DKV Joventud 95-77 w pełni usatysfakcjonowani wychodziliśmy z Palau Blaugrana. Każdy, bogatszy o nowe doświadczenie oraz kilka(naście) zdjęć i filmików w aparacie, wyruszył odkrywać kolejne sekrety Barcelony. Jedni zdecydowali się poznać modernistyczne arcydzieła Gaudiego, czyli Park Guell, Casa Mila, Sagradę Familię, inni wybrali Tibidabo - najwyższy szczyt miasta. Według legendy nazwa wzgórza pochodzi od biblijnej opowieści o szatanie kuszącym Chrystusa słowami "dam ci to wszystko" (łac. tibi dabo - dam ci). Nieprzypadkowo właśnie tym mianem określa się to miejsce. Widok rozpościerający się z samej góry zapiera dech w piersiach. Wydaje się, że całe miasto można objąć rękami, tak jak czyni to figura Jezusa górująca nad wzniesieniem. Gdy minie pierwszy szok, można skorzystać z wielu dostępnych w tym miejscu atrakcji. Największą jest na pewno park rozrywki, gdzie do dyspozycji mamy przeróżnej maści karuzele, rollercoastery i diabelskie młyny. Zapewnia to całe godziny spędzone na dobrej zabawie.

 

Paral-lel

Wycieczka na szczyt zabytkowym tramwajem i kolejką, okraszona wspaniałą perspektywą miasta zwieńczyła nasz ostatni dzień w Barcelonie. Posileni pożywną kolacją szykowaliśmy się na ostatnią noc. Dla kilku z nas miała się ona okazać fantastyczną przygodą. Ciepło ubrani i wyposażeni w sporą ilość prowiantu wyruszyliśmy na podbój Montjuic. Jako że część linii metra jest już o tak później porze zamknięta, sporą część drogi musieliśmy przebyć pieszo. Kilkunastoprocentowe nachylenie drogi nie mogło nam przeszkodzić w pokonaniu trasy i po mniej więcej godzinie solidnego marszu naszym oczom ukazała Barcelona de noche. Wyczerpani, ale i usatysfakcjonowani nagrodą, jaka nas spotkała na górze, siedliśmy na ławce, podziwiając spektakl tańczących świateł oświetlonego miasta. Doskonale rozpoznawalna sylwetka Torre Agbar i majestatycznie wyglądające Tibidabo z jednej strony oraz dostojne morze i kolorowy port z drugiej. Cisza i spokój wzgórza oddalonego od ciągle żyjącego nocą miasta wydawały się przenieść nas w inny świat, inne magiczne miejsce, tak różne od głośnej Rambli, a jednocześnie tak piękne, jak potrafi być tylko Montjuic.

 

Dworzec Letni

Zmęczeni i niewyspani, ale niewątpliwie zadowoleni z wyjazdu, wymeldowaliśmy się z hostelu. Perspektywa kilkudziesięciogodzinnej podróży autokarem nikogo nie przerażała. Jazda umilana niekończącymi się rozmowami minęła nadzwyczaj szybko. Tuż przed Poznaniem, już na polskiej ziemi, organizatorzy zaproponowali konkurs wiedzy o klubie, mieście i FCBP. Uczestnicy wykazali się niezwykłą kreatywnością w wymyślaniu nazw swoich drużyn. Do boju stanęły nie tylko "Danonki" i "Katalonia", ale też "Pędzące imadła", "Ciapate kitajce" , "Poezja ruchu" i witany gorącym 'dopingiem' "PZPN". Walka trwała do samego końca. Zwyciężyła jednym punktem "Poezja ruchu", a o drugie miejsce bój w dogrywce stoczyły "Pędzące imadła" i "Ciapate kitajce". Zawodnicy musieli się zmierzyć z pytaniami o markę autokaru, którym FCBP jeździ do Barcelony czy ulubione piwo jednego z uczestników wyprawy. Ostatecznie zwycięsko z tej potyczki wyszły "Pędzące imadła". Oklaski dla najlepszych drużyn zbiegły się z wjazdem w granice Poznania. Przyszedł czas na oficjalne podziękowania i pierwsze podsumowania wyjazdu. Wyróżnić trzeba bardzo silną grupę pań. Aż jedenaście reprezentantek płci pięknej dodawało uroku szóstej wyprawie FCBP. Gromkie brawa dla organizatorów zakończyły niezwykle udany wyjazd. Po pożegnaniach na Dworcu Letnim każdy rozszedł się w swoją stronę, z nadzieją na kolejne wyprawy do serca Katalonii.

 

Wrażeń jakich dostarcza kilkudniowy pobyt w Barcelonie nie można porównać z niczym innym. Nieważne, czy jest się tutaj po raz pierwszy, piąty czy dziesiąty. Od razu czujesz, że znasz to miejsce jak własną kieszeń, a jednocześnie z każdą chwilą odkrywasz coś nowego. Czujesz się częścią czegoś więcej niż tylko miasta, bo i Barcelona to 'mes que un ciutat'. Uzależnia szybciej niż narkotyk. Jesteś tu raz i doskonale wiesz, że któregoś dnia wrócisz, by znów poczuć jej magię.

 

Świt powoli wdzierał się do pokoju na ostatnim piętrze biurowca. Z mroku zaczęły wyłaniać się kolejne meble, utrzymane w secesyjnym stylu. Ich misterne zdobienia przywoływały na myśl arcydzieła sztuki Gaudiego. Zegar na stoliku wskazywał godzinę 7:00. Jego miarowe i spokojne tykanie było jedyną rzeczą przeszywającą ciszę w pomieszczeniu. Refleksy światła na tarczy wyrwały mężczyznę z zamyślenia. Wciąż był tutaj, w swoim biurze. Wstał i podszedł do okna. Gruby, ręcznie tkany dywan tłumił jego kroki. Patrzył w dal, ale nie na bloki wyrastające gdzieś poniżej, lecz w przyszłość, rysującą się przed nim niczym jasne słońce wschodzące właśnie na niebie. I choć to katalońskie było daleko, on je widział. Mewy zatrzymane w powietrzu nad taflą wody w porcie, zachód słońca nad wzgórzami Barcelony, wszystko to, co miał w sercu.

Dźwięk zderzających się szklanek przypomniał mu, że nie jest sam. Odwrócił się do przyjaciół siedzących w fotelach.
- Dobra panowie - odezwał się. - Dość sentymentów.
- Co nas czeka tym razem?
Na twarzy mężczyzny zagościł tajemniczy uśmiech. Wydawało się, że cały świat zamarł w oczekiwaniu na odpowiedź. Nawet tykanie zegara jakby umilkło na chwilę.
- Lider, panowie. Valencia.

 

AUTOR: Michu feat. Bambosh