Dyrektor sportowy Andoni Zubizarreta został zapytany, czy Barcelona nadal wyznaje swoją dewizę „więcej niż klub”, skoro pozyskała kogoś takiego jak ja. Odpowiedź, jakiej udzielił, wiele dla mnie znaczy: „Akceptujemy każdego człowieka takim, jakim jest, ze wszystkimi jego niedoskonałościami. Ludziom zdarza się robić rzeczy dobrze lub źle, ale wszyscy mamy zdolność, żeby uczyć się na błędach… Jestem przekonany, że Luis już wkrótce okaże się dużym wzmocnieniem tego zespołu”.

 

 

Zdaję sobie sprawę, że władze Barcelony musiały się liczyć z krytyką, więc tym bardziej jestem im wdzięczny za doprowadzenie transferu do końca.

 

Towarzyszyło mu sporo przekłamań i pojawiło się przy tej okazji wiele bzdur. Na przykład przeczytałem gdzieś, że „Barcelona zawarła w kontrakcie z Suárezem klauzulę antyugryzieniową”. Czy można było wymyślić coś śmieszniejszego? Podpisując kontrakt z klubem, każdy zawodnik sygnuje również klubowy kodeks postępowania. Zwykle nie zawiera on nic na temat gryzienia rywali. Gdyby taki zapis znalazł się w moim kontrakcie, oczywiście bym go podpisał, na szczęście Barça nie okazała mi takiego braku zaufania.

 

Kiedy już szczęśliwie przeszedłem testy medyczne i złożyłem podpis na umowie, opowiedziałem prezesowi klubu o mojej pierwszej, wakacyjnej wizycie w Barcelonie, gdy z Sofi byliśmy jeszcze nastolatkami. Włóczyliśmy się po prostu wokół Camp Nou, bo nie było nas stać na bilet do klubowego muzeum ani na zakup czegokolwiek w klubowym sklepie. Ale zauważyliśmy, że ktoś zostawił otwarte olbrzymie wrota wiodące bezpośrednio na stadion i dalej na murawę. Krzyknąłem do Sofi: „Popatrz, zostawili dla nas otwarte drzwi!”. Ona się bała, że ktoś nas złapie przy wejściu i wyrzuci na kopach na zewnątrz, ale powiedziałem: „Nie bój się, chodź, szybko”. I weszliśmy na stadion na jakieś dwie minuty. Zdążyłem zrobić sobie zdjęcie na tle trybun i szybko się zmyliśmy. Gdy żona przybyła na moją oficjalną prezentację, jeden z dyrektorów zwrócił się do niej: „Dobrze, że pani przyszła, Sofi, ponieważ musi pani uregulować rachunek za nielegalne zwiedzanie stadionu w 2004 roku…”.

 

Sofi była przy mnie przez te wszystkie chude lata, jak podczas tamtej wycieczki, gdy byłem młodym zawodnikiem Nacionalu Montevideo, marzącym o grze w Europie i niemającym pewności, czy kiedykolwiek mu się to uda. Była przy mnie, kiedy ostatecznie dojrzałem do tego, żeby przegadać wszystko to, co zdarzyło się na mundialu w Brazylii. Była przy mnie także wówczas, gdy podpisywałem kontrakt z Barceloną – dokładnie dziesięć lat po tym, jak pierwszy raz wyjechałem z Montevideo, żeby dołączyć do niej w stolicy Katalonii. Skoro już opowiadam wam moją historię, muszę zacząć od Sofi. Od tego, jak się poznaliśmy i jak przemożna chęć bycia z nią sprowadziła mnie do tego miasta dziesięć lat temu.